sacro

Szanowny Użytkowniku,

Zanim zaakceptujesz pliki "cookies" lub zamkniesz to okno, prosimy Cię o zapoznanie się z poniższymi informacjami. Prosimy o dobrowolne wyrażenie zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych partnerów biznesowych oraz udostępniamy informacje dotyczące plików "cookies" oraz przetwarzania Twoich danych osobowych. Poprzez kliknięcie przycisku "Akceptuję wszystkie" wyrażasz zgodę na przedstawione poniżej warunki. Masz również możliwość odmówienia zgody lub ograniczenia jej zakresu.

1. Wyrażenie Zgody.

Jeśli wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych Zaufanych Partnerów, które udostępniasz w historii przeglądania stron internetowych i aplikacji w celach marketingowych (obejmujących zautomatyzowaną analizę Twojej aktywności na stronach internetowych i aplikacjach w celu określenia Twoich potencjalnych zainteresowań w celu dostosowania reklamy i oferty), w tym umieszczanie znaczników internetowych (plików "cookies" itp.) na Twoich urządzeniach oraz odczytywanie takich znaczników, proszę kliknij przycisk „Akceptuję wszystkie”.

Jeśli nie chcesz wyrazić zgody lub chcesz ograniczyć jej zakres, proszę kliknij „Zarządzaj zgodami”.

Wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Możesz zmieniać zakres zgody, w tym również wycofać ją w pełni, poprzez kliknięcie przycisku „Zarządzaj zgodami”.




Artykuł Dodaj artykuł

Człowiek z celuloidu

W filmach Andrzeja Wajdy przeglądał się polski los – z jego wzniosłością, pospolitością i nikczemnością. Wszystkim tym odcieniom polskości umiał jednak nadać mistrzowski szlif.

W filmach Andrzeja Wajdy przeglądał się polski los – z jego wzniosłością, pospolitością i nikczemnością. Wszystkim tym odcieniom polskości umiał jednak nadać mistrzowski szlif.

Wiesław Kot

Do filmu młody Wajda – a był wówczas jednym z najmłodszych reżyserów filmowych w Europie – wszedł wyjątkowo nieszczęśliwie. Przeniósł na ekran całkiem skłamaną powieść Bohdana Czeszki Pokolenie (1954): w ślad za tym alkoholikiem i grafomanem lansował tezę, że z okupantem hitlerowskim walczyła głównie zainstalowana przez Moskwę Armia i Gwardia Ludowa, a Armia Krajowa nie dość, że „stała z bronią u nogi”, to jeszcze kolaborowała z Gestapo. I taki propagandowy potworek wyszedł spod ręki syna kapitana Jakuba Wajdy, rozstrzelanego w Katyniu. Wajda zwrócił z tej drogi, ale nie od razu i ostrożnie.

Diament w popiele

Kiedy reżyser kręcił Kanał (1956) w Warszawie, cała dzielnica znosiła graty, aby wybudować filmową barykadę. Ludzie brali wolne w pracy, byle tylko statystować w pierwszym filmie o powstaniu warszawskim. A tu – olbrzymie rozczarowanie. Bo powstańcy opłakali już swoich zmarłych i teraz czekali, że ktoś pokaże ich, jak walczą o stolicę pod biało-czerwoną flagą na barykadzie. Tymczasem zobaczyli siebie, jak brodzą po kolana w brei, w kanałach i duszą się od smrodu. I to ma być to heroiczne powstanie?! Niewiele lepiej było, gdy Wajda przeniósł na ekran pierwszego w polskim filmie „żołnierza wyklętego” z powieści Jerzego Andrzejewskiego. Ten przedwojenny pisarz katolicki w latach 40. nawrócił się niespodziewanie na stalinizm. Od Jakuba Bermana, umocowanego wysoko w strukturach ówczesnego urzędu bezpieczeństwa, dostał teczkę personalną polskiego patrioty, który w Ostrowcu Świętokrzyskim wykonał wyrok na przedwojennym jeszcze agencie sowieckim. Andrzejewski, a w ślad za nim Wajda zinterpretowali dzieje tego chłopca jako symbol pokolenia, które rozminęło się z Historią, więc musi skończyć na „śmietniku dziejów”. Książka Andrzejewskiego na kilka dziesięcioleci stała się szkolną lekturą obowiązkową, a na film Wajdy prowadzono sznurkiem całe klasy.

Zaznaczmy od razu: to dzieło nachalnej i skłamanej propagandy pozostaje jednocześnie bez cienia wątpliwości arcydziełem sztuki filmowej. I wówczas, i teraz budzi ono jeszcze żywe emocje, co nie jest dla dzieł Wajdy niczym nadzwyczajnym. Kiedy na ekrany weszły w 1965 r. Popioły, nie było w Polsce autorytetu, który na ich kanwie nie zająłby stanowiska w kwestii: czy, jak i kiedy Polacy wybiją się na niepodległość. A była to – wiadomo – dyskusja zastępcza o możliwości wyrwania się z kręgu bratnich krajów socjalistycznych. Taki rezonans przyszedł jeszcze w roku 1977, kiedy zobaczyliśmy Człowieka z marmuru. W samym zenicie rozbuchanej gierkowskiej propagandy Wajda pokazywał, iż cały ten gmach „drugiej Polski” posadowiony jest na „mordzie założycielskim”, jakim był polski stalinizm. Okazja do kolejnej dyskusji trafiłaby się z początkiem lat 90., gdyby wówczas powtórną  premierę miała jego Ziemia obiecana (1976 r.). Może na tej kanwie moglibyśmy nieco przemyśleć z polskiego wilczego kapitalizmu tamtej epoki.

Niestety, w wolnej Polsce Wajda przestał zadawać pytania istotne. Poszedł albo w meandry (Panna Nikt 1996 r.), albo w budowanie pomników. W tej tonacji wzniósł postument dla narodowego arcypoematu (Pan Tadeusz, 1999 r.), dla narodowej tragedii, haniebnie dotąd zmilczanej (Katyń, 2007 r.), albo dla wielkich postaci współczesności (Wałęsa. Człowiek z nadziei, 2013 r.). Od strony kaligraficznej są to dzieła staranne, miejscami widowiskowe, ale nadają się raczej jako pomoc na zajęcia z historii czy literatury dla gimnazjalisty. Szeroką publiczność pozostawiają obojętną.

Wajda polityczny

Reżyser próbował się zmieścić w PRL-u i zapłacił za to wysoką cenę. Z cenzurą – i to bynajmniej nie tylko państwową – pogrywał umiejętnie. W Kanale umieścił scenę, w której dwoje powstańców dosłownie pod bombami uprawia pospieszną miłość. Kombatanci żądali wycięcia tej sceny i reżyser ugiął się, przynajmniej połowicznie. Część zachowanych kopii ją zawiera, część nie. Kiedy wysoko postawiony i wyjątkowo ograniczony sekretarz KC Jan Szydlak zażyczył sobie wycięcia z Wesela (1972 r.) sceny, w której Jasiek (młody Perepeczko) niesie wieść o polskim powstaniu Rosjanom, reżyser dostosował się natychmiast. Z Człowieka z żelaza (1981 r.) cenzura kazała mu wyrzucić kilkanaście scen, ale czasy były już inne i reżyser usunął tylko jedną: jak ubecy topią w Wiśle działacza KOR-u. Potem żałował, bo niewiele później w taki sam sposób utopili ks. Jerzego Popiełuszkę. Bywało, że Wajda cenzurował sam siebie. Pod koniec lat 90. zredagował Ziemię obiecaną w tzw. wersji reżyserskiej. Usunął scenę na poły pornograficzną (Daniel Olbrychski z Kaliną Jędrusik w kolejowej salonce), ale zostawił pornografię polityczną. Była to końcowa scena filmu, której próżno by szukać w pierwowzorze Reymonta, pokazująca demonstrację łódzkich robotników pod czerwonym sztandarem. Dostał zresztą za nią swego czasu nagrodę na festiwalu w Moskwie.

Wajda zadłużony

Miał wyjątkowy talent do wyszukiwania zdolnych współpracowników i inspirowania ich do twórczych pomysłów. Ze Zbyszkiem Cybulskim rozmawiał o roli w Popiele i diamencie w ubikacji studia filmowego we Wrocławiu. Zbyszek, zamiast stać jak człowiek, gibał się z nogi na nogę. Reżyserowi w mig się to spodobało. Ten styl bycia, nerwowy, nieokrzesany, antysceniczny, kazał mu powtórzyć przed kamerą. Nikt przedtem ani potem już tak nie grał. Krystynę Jandę podejrzał w przerwie do zdjęć próbnych, jak siedziała na schodach wytwórni na Chełmskiej i zaciągała się papierosem niczym murarz w czasie fajrantu. Z miejsca kazał jej to powtórzyć przed kamerą i znowu: rewelacja! Jerzemu Radziwiłowiczowi polecił na próbę opowiedzieć swój chłopski życiorys i aktor niechętnie, bocząc się, zrelacjonował kawał swojego życia, to próbne ujęcie w całości weszło do filmu i stworzyło Radziwiłowicza dla kina. Kiedy kręcono Wesele, artyści z krakowskiego zespołu folklorystycznego, przemieszani z aktorami, tańczyli jak Mazowsze na estradzie. Nie miało to nic wspólnego z Wyspiańskim. Wtedy scenograf Stanisław Wybult poradził, by przesunąć zastawki ograniczające przestrzeń. Teraz krakowska inteligencja i chłopstwo z Bronowic zaczęli sobie podawać frazy z Wyspiańskiego w strasznym ścisku. To dopiero brzmiało!

Wajda umiał też korzystać z pisarzy. Z Janusza Głowackiego (Polowanie na muchy, 1969 r.) wysączył całą wiedzę na temat „warszawki” w dobie późnego Gomułki. Z kolei kiedy filmował Iwaszkiewicza (Brzezina, 1970 r.), całą tę tragiczną opozycję Erosa i Thanatosa oddał, malując kadry niemal żywcem przejęte z Chełmońskiego, Gierymskiego i Malczewskiego. Natomiast scenariusz Człowieka z żelaza Aleksander Ścibor-Rylski rozpisał mu w stylu dziennikarskim: ujęcie po ujęciu, kwestia po kwestii. Tylko brać i filmować.

Senator i szofer

W wolnej Polsce reżyser nieco się pogubił. Zabrakło władzy, z którą mógł się droczyć, a widownia miała już innych idoli. Kiedy zobaczył, jak w filmie Władysława Pasikowskiego Psy (1992 r.) pijani ubecy niosą kolegę, śpiewając „Janek Wiśniewski padł”, którą to piosenkę Krystyna Janda wykrzyczała w Człowieku z żelaza, zrozumiał, że traci kontakt z rzeczywistością. Gdy w 1980 r. próbował wejść na teren strajkującej stoczni, straż robotnicza wpuściła go natychmiast. Kiedy jednak w 1989 r. startował na senatora z ziemi suwalskiej, rozlepiano tam ulotki: „Czy prostego człowieka zrozumie reżyser z daleka?”. A gdy zadeklarował, że mógłby być szoferem u Lecha Wałęsy, na jego dyżury senatorskie przestał przychodzić ktokolwiek. Może ten rozbrat z publicznością nie był jego winą? Ostatecznie wraz z PRL-em odeszła w cień formacja, dla której Wajda kręcił swoje filmy – inteligencja. W III RP mówi się o niej: budżetówka.

Pytanie, jak zaznaczyć, uszanować śmierć artysty takiego formatu? Kiedy w roku 1945 umierał geniusz sceny Stefan Jaracz, flagi w całym kraju opuszczono do połowy masztu. Może warto wrócić do tego zwyczaju?

Artykuł został dodany przez firmę