sacro

Szanowny Użytkowniku,

Zanim zaakceptujesz pliki "cookies" lub zamkniesz to okno, prosimy Cię o zapoznanie się z poniższymi informacjami. Prosimy o dobrowolne wyrażenie zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych partnerów biznesowych oraz udostępniamy informacje dotyczące plików "cookies" oraz przetwarzania Twoich danych osobowych. Poprzez kliknięcie przycisku "Akceptuję wszystkie" wyrażasz zgodę na przedstawione poniżej warunki. Masz również możliwość odmówienia zgody lub ograniczenia jej zakresu.

1. Wyrażenie Zgody.

Jeśli wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych Zaufanych Partnerów, które udostępniasz w historii przeglądania stron internetowych i aplikacji w celach marketingowych (obejmujących zautomatyzowaną analizę Twojej aktywności na stronach internetowych i aplikacjach w celu określenia Twoich potencjalnych zainteresowań w celu dostosowania reklamy i oferty), w tym umieszczanie znaczników internetowych (plików "cookies" itp.) na Twoich urządzeniach oraz odczytywanie takich znaczników, proszę kliknij przycisk „Akceptuję wszystkie”.

Jeśli nie chcesz wyrazić zgody lub chcesz ograniczyć jej zakres, proszę kliknij „Zarządzaj zgodami”.

Wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Możesz zmieniać zakres zgody, w tym również wycofać ją w pełni, poprzez kliknięcie przycisku „Zarządzaj zgodami”.




Artykuł Dodaj artykuł

Na krańcu świata

Grupa 18 osób z Polski buduje kościół „na końcu świata”. W trudno dostępnym regionie Indii, w którym aż 90 proc. mieszkańców jest chrześcijanami.  

Grupa 18 osób z Polski buduje kościół „na końcu świata”. W trudno dostępnym regionie Indii, w którym aż 90 proc. mieszkańców jest chrześcijanami.

Dorota Niedźwiecka

Nagaland – to stan w północno-wschodnich Indiach, obszarowo o połowę mniejszy od Belgii i sześć razy większy od Luksemburga. Wysoko w górach. Dwa tysiące metrów wysokości bezwzględnej. Do jego miast prowadzą wąskie drogi, które – gdy spadnie deszcz – stają się tak błotniste, że kraina jest niemal odcięta od świata.

Mieszkańcy mają rysy zbliżone do Chińczyków, nie do Hindusów. Brytyjczycy podporządkowali ich sobie w połowie XIX w., czując się zagrożeni atakami ze strony ówczesnych plemion. Po epoce kolonialnej tereny weszły w skład Indii; ich mieszkańcy nadal są często traktowani jak obcokrajowcy. Różnią się także kulturowo i religijnie: podczas gdy w Indiach niemal na każdej uliczce można natknąć się na małą świątynię lub kapliczkę poświęconą jakiemuś bóstwu, w 70-tysięcznej stolicy Nagaland – Kohimie, po ulicach jeżdżą ciężarówki z napisem „Jezus zbawia”, a tutejsze miejsca spotkań religijnych są wypełnione śpiewającymi pieśni uwielbienia ludźmi.

Współdziałanie

Do wyjazdu do Nagaland szykuje się kolejna, druga grupa dwudziestokilkulatków z Jezuickiego Centrum Społecznego w Warszawie. Będą dokańczać rozpoczętą w zeszłym roku przez ich poprzedników budowę kościoła. Jak mówią, to okazja, by zebrać nowe doświadczenia, poznać siebie, rozwinąć mocne strony. I zyskać to, co jest specjalnością duchowości ignacjańskiej: tzw. rozeznawanie woli Bożej – czyli umiejętność obserwowania tego, co się dzieje w moim wnętrzu, po to, by na bieżąco w konkretach dnia wybierać najlepsze działanie. 

– Pan Bóg daje każdemu z nas specjalnie dedykowane dla niego miejsca do wypełniania swojej misji – mówi ks. Grzegorz Lojek, koordynator ubiegłorocznej grupy. –  Gdy pierwszy raz usłyszałem o Nagaland, byłem przekonany, że zaprasza mnie właśnie tam, by zorganizować kolejny misyjny projekt. Im dłużej słuchałem o tym miejscu – tym bardziej byłem przekonany. Opowieść o dwóch amerykańskich jezuitach, będących na granicy odejścia od zakonu, którzy odzyskali tu poczucie sensu swojej pracy, przekonało mnie do końca – dodaje. 

We wrześniu projekt został zrealizowany. Cztery kobiety i czterech mężczyzn z Polski, którzy przez rok przygotowywali się do wyjazdu, rozpoczęło kopanie fundamentów w Pfuchama – małej wiosce położonej na obrzeżach stolicy stanu Kohimy, na zboczu jednej z gór. Pracowali razem z katolickimi parafianami i protestantami, którzy przychodzili pomagać. Specjalistów zatrudniano jedynie do bardziej skomplikowanych prac, jak wylewanie betonu. Z resztą radzili sobie sami. Wykopaną ziemię przenosili na inne miejsce w starych workach. Wieczorami ci z Polaków, którzy mają architektoniczne wykształcanie, dopracowywali projekt: wielkość kościoła – na sto osób, trzy okna w ścianach, rozetę nad drzwiami i absydę – jak w europejskich świątyniach.

– Fizyczna praca nie była dla nas czymś wyjątkowym. Natomiast mocno pozostał nam w pamięci obraz „przerw na herbatkę”, podczas których miejscowi dzielili się, czym mogli: choćby było to coś tak prostego jak prażony ryż – mówią Magdalena Krześniak, inżynier  mechatronik i Justyna Pławska, analityk finansowy. Nie rozumieliśmy się, ale siedzieliśmy i uśmiechaliśmy się do siebie. Te chwile i gesty pokazywały głębię więzi, jaka nas łączy. – Panie wspominają także budujące doświadczenie, gdy grupka osób z wioski oddalonej o pół dnia drogi przyjechała pomóc w budowie – bo kiedyś ludzie z tej wioski pomagali im.

Łowcy głów

Ludzie z Nagaland są raczej biedni. Ich domy są małe i pozbawione większości usprawniających wykonywanie codziennych czynności sprzętów. Na górzystym terenie niełatwo o plony. Być może dlatego je się tam niemal wszystko: niedźwiedzie, pieczone węże, larwy, żaby, psy. Co ciekawe, w tych trudnych warunkach mocno przebija się „europejska kultura”. Miejscowi są ubrani po europejsku, internet jest już ogólnodostępny. Jak podkreślają moi rozmówcy, tutejsze dzieci mówią lepiej po angielsku niż oni.

A jeszcze niedawno, jakieś sto lat temu – zanim misjonarze wprowadzili w Nagaland chrześcijaństwo, dominowało tu życie plemienne, kulturowo przypominające bardziej zwyczaje amerykańskich Indian niż sąsiadujących Hindusów. I religia animistyczna.

– Chłopiec, żeby przejść inicjację na wojownika, musiał przynieść do wioski ludzką głowę – mówi ks. Grzegorz. – Tak było co najmniej do lat 20. ubiegłego wieku. Formalnie zakazano praktyk dopiero w latach 60. To byli ludzie bardzo wojowniczo nastawieni. Na siłę przyłączono ich do Indii, by nad nimi zapanować, zamiast mieć ich za wrogów – dodaje. – Do tej pory na tych terenach działa ruch oporu, żądający uznania suwerenności Nagaland przez oficjalną władzę Indii – stwierdza.

Dziś najstarsi ludzie nie pamiętają czasów plemiennych. Chrześcijaństwo zaadaptowało się tu szybko i mocno. W Nagaland pięciu jezuitów prowadzi parafię i ogromną szkołę, w której uczy się około 800 osób na wszystkich poziomach edukacyjnych: od odpowiednika naszej zerówki do studium pomaturalnego.

 

Czy pojechaliśmy ich ewangelizować?

Uczestnicy wyjazdu mówią o zmianach, jakie w nich zaszły. O tym, jak wyjeżdżali z planami, by coś w tej odległej kulturze poprawić, w czymś mentalnie pomóc. Na miejscu docierało do nich, że ci ludzie nie potrzebują takiej pomocy. Że to oni mogą się uczyć od miejscowych. Na przykład naturalności. – Oni po prostu żyją. Mają dla siebie czas – opowiada pani Magdalena, mówiąc o naturalności i spontaniczności w relacjach. – Realizowanie wartości, budujących relacje społeczne jest dla nich naturalne – choćby z tego względu, że potrzebują działać razem, by zorganizować pracę w polu czy przy budowie.

Tutejsi jezuici podkreślają interesujące zjawisko: ta naturalność zanika, w miarę jak do Nagaland dociera kultura europejska. Telewizja, komputer, internet powodują, że coraz więcej młodych zamyka się w sobie, ubiera i zachowuje mniej naturalnie i spontanicznie – a bardziej wyzywająco.

– Duże wyzwanie stanowi dla nich europejski patriarchat: w Nagaland to kobieta jest obdarzana większym respektem, mężczyzna przyjmuje nazwisko żony, a urodzenie się córki ma w rodzinie ogromne znaczenie. Teraz to także zaczyna się zmieniać – mówi pani Magdalena.

Wracając do pytania o ewangelizację. – Powiedziałbym raczej, że pojechaliśmy nawracać siebie. Z tego co zdążyłem się zorientować, wiara tych ludzi jest głęboka i żywa – mówi ks. Grzegorz. – Ale mają  ograniczenia finansowe, i inny, „luźniejszy” sposób myślenia, i tu trochę europejskiej przedsiębiorczości się przydaje, by usprawnić działanie – dodaje.

Wyjazd miał też ogromny społeczno-psychologiczny wymiar. Na mieszkańcach Nagaland ogromne wrażenie zrobiło to, że Polacy zdecydowali się dla nich przyjechać z tak odległego kraju.

Gdyby do Nagalandczyków sto lat temu przybyli wyznawcy hinduizmu, startowaliby z najniższej kasty.

Dzięki temu, że przybyli do nich chrześcijańscy misjonarze,  usłyszeli o tym, że każdy człowiek w swojej godności jest równy, że każdy zasługuje na łaskę i ma nieskończoną wartość. – I że Pan Bóg troszczy się o każdego człowieka. A jeśli trzeba, przyśle dziewięciu Polaków z takiej odległej Polski, by przywieźli pieniądze na wybudowanie lepszego i bardziej funkcjonalnego niż dotychczasowa „lepianka” kościoła – stwierdza ks. Grzegorz. 

Artykuł został dodany przez firmę