sacro

Szanowny Użytkowniku,

Zanim zaakceptujesz pliki "cookies" lub zamkniesz to okno, prosimy Cię o zapoznanie się z poniższymi informacjami. Prosimy o dobrowolne wyrażenie zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych partnerów biznesowych oraz udostępniamy informacje dotyczące plików "cookies" oraz przetwarzania Twoich danych osobowych. Poprzez kliknięcie przycisku "Akceptuję wszystkie" wyrażasz zgodę na przedstawione poniżej warunki. Masz również możliwość odmówienia zgody lub ograniczenia jej zakresu.

1. Wyrażenie Zgody.

Jeśli wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych Zaufanych Partnerów, które udostępniasz w historii przeglądania stron internetowych i aplikacji w celach marketingowych (obejmujących zautomatyzowaną analizę Twojej aktywności na stronach internetowych i aplikacjach w celu określenia Twoich potencjalnych zainteresowań w celu dostosowania reklamy i oferty), w tym umieszczanie znaczników internetowych (plików "cookies" itp.) na Twoich urządzeniach oraz odczytywanie takich znaczników, proszę kliknij przycisk „Akceptuję wszystkie”.

Jeśli nie chcesz wyrazić zgody lub chcesz ograniczyć jej zakres, proszę kliknij „Zarządzaj zgodami”.

Wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Możesz zmieniać zakres zgody, w tym również wycofać ją w pełni, poprzez kliknięcie przycisku „Zarządzaj zgodami”.




Artykuł Dodaj artykuł

Tajemnica wigilijnego opłatka

Oferta na rynku jest bogata, ale siostry pasterki mają za sobą tradycję i renomę. Opłatki wigilijne wypiekają od niemal stu lat, w domu, który pamięta jeszcze założycielkę zgromadzenia − bł. Marię Karłowską, i zgodnie z jej modlitewną recepturą.

Oferta na rynku jest bogata, ale siostry pasterki mają za sobą tradycję i renomę. Opłatki wigilijne wypiekają od niemal stu lat, w domu, który pamięta jeszcze założycielkę zgromadzenia − bł. Marię Karłowską, i zgodnie z jej modlitewną recepturą.

Małgorzata Szewczyk

− Kiedyś, trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia, zadzwonił pewien proboszcz, mówiąc, że potrzebuje tysiąc opłatków! A tu wszystkie zamówienia zrealizowane, prawie wszystkie opłatki sprzedane. Przeliczyłyśmy to, co zostało w kartonach i przygotowałyśmy zamówienie, choć nie w takiej ogromnej ilości. Obawiałam się wtedy, czy coś w ogóle dla nas zostanie − śmieje się s. Beata, wspominając tę historię. − Sprzedajemy opłatki niemal co do ostatniego, ale na szczęście wtedy też miałyśmy się czym podzielić w czasie wigilii. No bo jak to by wyglądało? Przecież szewc nie może bez butów chodzić − żartuje.

Pasterki mają patent

Ruchliwa i prawie wiecznie zatłoczona ulica Piątkowska w Poznaniu. To tutaj, za białym, wysokim murem, mieści się dom macierzysty Zgromadzenia Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, świętującego 120-lecie swojego istnienia. Duży, zabytkowy budynek powstawał na oczach matki założycielki zgromadzenia, przetrwał dwie wojny, czasy komunizmu i nadal służy siostrom i kolejnym pokoleniom ich wychowanek − nastoletnim dziewczętom, których los nie oszczędzał. Dziś mieści się tu Dom Opiekuńczo-Wychowawczy dla dziewcząt i gimnazjum publiczne. Ale klasztorne mury kryją jeszcze jedno wyjątkowe miejsce − jedyną na całą poznańską archidiecezję opłatkarnię.

Siostry wypiekają komunikanty i opłatki od 1917 r., ale początki wcale nie były łatwe. Potrzebne były znajomość receptury ciasta, odpowiednie piece i umiejętny sposób przechowywania wypieku. − Okazało się, że pierwsze piece zamawiane w zakładach Hipolita Cegielskiego nie były właściwe, trzeba było nawiązać kontakty z firmą Kising, a nie był to czas sprzyjający takiemu przedsięwzięciu, bo trwała wojna i priorytetem była produkcja zbrojeniowa − opowiada s. Beata. − Ale Matka się nie poddała, była osobą bardzo przedsiębiorczą, szukała, pytała i spisywała uzyskane informacje − dodaje zakonnica. Zależało jej przede wszystkim na tym, by chleb wypiekany do celów sakralnych był otoczony czcią i szacunkiem w czasie pieczenia, późniejszego przechowywania i transportu, bo przecież podczas konsekracji staje się on Ciałem Chrystusa. W czasach bł. Marii Karłowskiej wypiekiem komunikantów, hostii i opłatków najczęściej zajmowali się organiści. Warunki, w jakich to robili, nie zawsze były godne. − Matka Założycielka wpajała nam, byśmy się przy tej pracy dużo modliły za tych, którzy będą spożywać konsekrowany chleb czy dzielić wypiekanymi przez nas opłatkami − podkreśla s. Beata. − Czynimy to do dziś i to jest właśnie „sekret” naszych opłatków − czujemy się odpowiedzialne za tę pracę, w ten sposób apostołujemy i kształtujemy nasze wychowanki − zaznacza siostra. Bo w opłatkarni składającej się z siedmiu pomieszczeń, oprócz s. Beaty, która sprawuje pieczę nad całością działań, pracuje jeszcze sześć sióstr i „magdalenki”, czyli świeckie panie, które z różnych powodów nie wstąpiły do klasztoru, ale tworzą wspólnotę przy siostrach pasterkach. W ramach różnych zajęć pomagają też wychowanki Domu Opiekuńczo-Wychowawczego − dziewczęta mające trudne doświadczenia życiowe. − Czasem słyszę od dziewczyn: siostro, ale to nudna praca, ciągle to samo. Wtedy mówię: ale każdą czynność możesz wykonać w trochę inny sposób, coś dodać od siebie i wtedy będzie inaczej − mówi siostra. Podkreśla, że m.in. dzięki opłatkarni dziewczęta uczą się normalnej, zwykłej pracy, nabywając przy tym cech potrzebnych w każdym zawodzie:  dokładności, staranności i czystości. − To im się przyda niezależnie od stanowiska, jakie będą piastować − zaznacza.

Kleszcze, „kluski” i chipsy pustelnika

Opłatkarnia wygląda jak ogromne sterylne laboratorium, doskonale skoordynowane. Każde pomieszczenie służy do wykonania innej czynności, a każda z nich jest równie ważna i potrzebna. Składniki ciasta są na pierwszy rzut oka proste: mąka i woda. − Ale mąka musi być pszenna, najwyższej jakości, prosto z młyna i od samego początku procesu niezbędna jest modlitwa − wymienia s. Beata. W pierwszym pomieszczeniu ciasto wyrabiane jest w mikserze − 30-litrowym pojemniku ze stali nierdzewnej z wirnikiem. − Wyrabiamy je odpowiedni czas, by nie było grudek, a następnie spuszczamy do 50-litrowego baniaka na kółkach, który przemieszczany jest do sali, gdzie wypiekane są opłatki − opowiada siostra, uważając, by nie zdradzić dokładnych parametrów. − To nasza tajemnica − podkreśla.  Wszystkie panie krzątają się przy różnej wielkości parujących, podłączonych do prądu prostokątnych „gofrownicach”. − To kleszcze rozgrzane do odpowiedniej temperatury, sprawdzanej za pomocą metody wykorzystywanej kiedyś do żelazka „na duszę” − za pomocą skropienia kilkoma kroplami wody − mówi. Siostra zwraca uwagę, że kleszcze z jednej strony są zupełnie gładkie, więc trzeba uważać podczas nalewania ciasta chochelką. Są różnej wielkości i mają rozmaite bożonarodzeniowe matryce. Jest Święta Rodzina w stajence betlejemskiej, aniołowie pochyleni nad Dzieciątkiem, pastuszek i mały Dobry Pasterz na łączce. − To taki charakterystyczny dla naszego zgromadzenia akcent − zauważa zakonnica. Przyznaje, że wypiek opłatków wymaga wprawy, siły i czujności. Z reguły jedna osoba pracuje na dwóch mniejszych kleszczach, a jedna na większych. − Jeżeli kleszcze otworzy się za wcześnie, to opłatek będzie niedopieczony, pomarszczony, bo będzie mokry, a jeżeli zbyt późno, to może być przeżółcony, za kruchy − podkreśla. Zwraca uwagę, że pod wpływem ciśnienia na brzegach kleszczy pojawiają się „kluski” − niedopieczona, galaretowata maź. − U nas nic się nie marnuje. „Kluski” odbiera od nas pewien pan, który ma gospodarstwo i karmi nimi zwierzęta − opowiada. Upieczony opłatek poddawany jest wilżeniu, czyli kolejnemu procesowi technologicznemu, a to odbywa się w kolejnym pomieszczeniu. − Musi dostać pary, żeby był bardziej elastyczny, lekko śliskawy i by jego brzegi nie były poszarpane. Tutaj, w odpowiedniej temperaturze, leżakuje około doby − opisuje s. Beata. Dalej opłatki trafiają do przycinarni, gdzie są za pomocą gilotyny do papieru przycinane, układane w gromadki, przekładane pergaminem. Na samą górę kładzie się coś ciężkiego, by opłatki się nie odkształciły. − Odcięte paski to chrupki pustelnika − instruuje mnie zakonnica. − To nazwa opatentowana przez jedną z pań wychowawczyń naszych dziewcząt. − Nikt w domu nie pogardzi tymi resztkami, niekiedy podczas jednego wieczoru znikają dwa takie kartony − śmieje się s. Beata. Ostatni etap prac to pakowanie w komplety i kartony. − Komplety przygotowujemy zgodnie z zamówieniem: dwa opłatki duże, dwa małe, ale kombinacji jest wiele − dodaje s. Beata. Mogą być pakowane w folie, w koperty − jak sobie księża proboszczowie życzą, bo też i oni stanowią największą grupę zleceniodawców. Ale zamówienia przychodzą też z domów zakonnych, DPS-ów, szkół, przedszkoli, harcerzy, z diecezji gnieźnieńskiej, toruńskiej, a nawet gdańskiej i warmińskiej. − Ostatnio nawiązałyśmy kontakt z salezjanami z inspektorii pilskiej, którzy pracują w Rosji, Sztokholmie czy w Kazachstanie. Ale opłatki to typowo polski zwyczaj, kultywowany tylko przez Polaków, więc za granicę wysyłamy niewiele – zaznacza zakonnica. Dziś niewielkim zainteresowaniem cieszą się też kolorowe opłatki, którymi według tradycji gospodarze dzielili się w wigilijny wieczór ze zwierzętami. Kolorowe opłatki powstają przy dodaniu do ciasta barwnika spożywczego, ale oprócz efektów wizualnych nie dają żadnego smaku czy zapachu. − Ciekawą teorię na temat zabarwienia wysnuł jeden z księży. Niebieskie to dla rybek, czerwone dla mięsożernych, zielone dla roślinożernych. Nie znalazł tylko adresatów dla koloru żółtego − śmieje się zakonnica.

Iść do ludzi i dać im chleb

Pierwsze opłatki wypiekane są w czasie wakacji, wtedy siostry i „magdalenki” pracują spokojnym rytmem, kilka godzin dziennie. Szczyt pracy przypada na listopad i grudzień, wtedy, kiedy spływa największa liczba zamówień. − Mamy stałych zamawiających, którzy ponawiają zlecenia od lat, ale cieszymy się z każdego nowego − podkreśla s. Beata. − Wypiekając opłatki, zarabiamy pracą własnych rąk na utrzymanie zabytkowego domu, na własne potrzeby i potrzeby naszych podopiecznych − dodaje. Zaznacza, że nie może konkurować ze świeckimi firmami wypiekającymi opłatki sprzętem czy ceną, choć żaden komplet opłatków u sióstr pasterek nie przekracza złotówki. Wie, jak ważny jest park maszyn, które jak każdy sprzęt psują się i starzeją, ale one, zgodnie ze swoimi skromnymi  możliwościami, starają się ulepszać zaplecze technologiczne, dbać o jakość mąki, a przede wszystkim o jakość wypieku otaczanego modlitwą. − Mamy renomę i niemal stuletnią tradycję. Prowadzimy działalność stricte kościelną i dla Kościoła − zaznacza. Fakt ten podkreślili też biskupi w dokumencie z 6 marca 2013 r. o „Wskazaniach w sprawie materii Eucharystii”, akcentując potrzebę wspierania zwłaszcza zakonów żeńskich, które od lat prowadzą tego typu działalność, umożliwiającą jednocześnie ich utrzymanie.

− Opłatkarnia to dla mnie nie tylko praca, ale i przyjemność. Żyć naszym charyzmatem to, zgodnie z  tym, co mówiła Matka Maria Karłowska, iść do ludzi i dać im chleb, który kiedyś w Polsce był bardzo ceniony. W tej chwili jest trochę zapomniany, poniewierany, a przecież powinien być symbolem solidarności, współpracy w społeczeństwie, jedności, miłości i trudu − dodaje s. Beata i przypomina, że piekarz musi się natrudzić, żeby upiec chleb. − Jest ciężko, ale nasza założycielka często powtarzała: „warto zbudować dom choć na jedną noc, aby choć jedną duszę uratować od grzechu”. Choćby z tych milionów sprzedanych opłatków tylko jeden przyniósł w jednej rodzinie pokój i zgodę, to warto to robić − podkreśla.

Artykuł został dodany przez firmę