sacro

Szanowny Użytkowniku,

Zanim zaakceptujesz pliki "cookies" lub zamkniesz to okno, prosimy Cię o zapoznanie się z poniższymi informacjami. Prosimy o dobrowolne wyrażenie zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych partnerów biznesowych oraz udostępniamy informacje dotyczące plików "cookies" oraz przetwarzania Twoich danych osobowych. Poprzez kliknięcie przycisku "Akceptuję wszystkie" wyrażasz zgodę na przedstawione poniżej warunki. Masz również możliwość odmówienia zgody lub ograniczenia jej zakresu.

1. Wyrażenie Zgody.

Jeśli wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych Zaufanych Partnerów, które udostępniasz w historii przeglądania stron internetowych i aplikacji w celach marketingowych (obejmujących zautomatyzowaną analizę Twojej aktywności na stronach internetowych i aplikacjach w celu określenia Twoich potencjalnych zainteresowań w celu dostosowania reklamy i oferty), w tym umieszczanie znaczników internetowych (plików "cookies" itp.) na Twoich urządzeniach oraz odczytywanie takich znaczników, proszę kliknij przycisk „Akceptuję wszystkie”.

Jeśli nie chcesz wyrazić zgody lub chcesz ograniczyć jej zakres, proszę kliknij „Zarządzaj zgodami”.

Wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Możesz zmieniać zakres zgody, w tym również wycofać ją w pełni, poprzez kliknięcie przycisku „Zarządzaj zgodami”.




Artykuł Dodaj artykuł

Sprawniejsi niż inni

Chcemy ich oglądać, gdy szukamy w sporcie prawdziwych emocji, czystej walki i przełamywania siebie. Tego w trawionej przez doping i korupcję rywalizacji pełnosprawnych już nie ma.

Chcemy ich oglądać, gdy szukamy w sporcie prawdziwych emocji, czystej walki i przełamywania siebie. Tego w trawionej przez doping i korupcję rywalizacji pełnosprawnych już nie ma.

TEKST MICHAŁ BONDYRA

Blisko czwartą część konferencyjnej sali zajmują przeszklone gabloty. To trofea zdobywane przez niepełnosprawnych sportowców gorzowskiego „Startu” na przestrzeni 38 lat funkcjonowania klubu w sporcie niepełnosprawnych. Nie ma w nich tych najcenniejszych – siedmiu medali igrzysk paraolimpijskich w Londynie. Nic dziwnego, przecież ich zdobywcy muszą się nimi nacieszyć. W sumie w Londynie Polacy zdobyli ich aż 36. Ze swoich półkilogramowych krążków dumni są więc i Maciej Lepiato, i Łukasz Mamczarz, i Milena Olszewska, którzy swój sukces oparli… tylko na jednej nodze.

Maciej Lepiato: być jak Natalia Partyka

Milena przedstawia Maćka jako największą gwiazdę klubu. Gdy przychodzą prośby o autografy ze szkół, dzieci głównie pytają o niego. „Przegląd Sportowy” okrzyknął go odkryciem roku. Nic w tym dziwnego. To on zdobył złoto, bijąc przy tym aż o cztery centymetry rekord świata w skoku wzwyż. Mało tego, startując z pełnosprawnymi, w tym roku skoczył trzy centymetry wyżej, osiągając najlepszy wynik halowy w Polsce! Maciek Lepiato na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od innych sportowców. Jego końsko-szpotawe zakończenie lewej nogi widać dopiero, gdy skacze. Na zawodach i treningach wzmacnia ją specjalnym ochraniaczem. – Cała noga jest krótsza o pięć centymetrów, mam w niej zanik mięśni podudzia, przedłużone ścięgno Achillesa i prawie zerowy zakres ruchu w stawie skokowym – mówi. Gdy przychodzi lato, bez wstydu wkłada jednak krótkie spodenki i… biega. Robi to praktycznie od dzieciństwa, bo mimo swej niepełnosprawności „od zawsze grał z chłopakami w piłkę”.

Albo wsad, albo „pała”

Wzwyż pierwszy raz skoczył na lekcji WF-u w zwierzynieckim gimnazjum. – To były skoki przez gumę na materac, jeszcze „nożycami”. Wszyscy skakali po 130–140 cm, a ja od razu 170 cm. Gdyby nie dzwonek na przerwę, skakałbym dalej – wspomina. Przygodę z lekką atletyką zaczął jednak od… koszykówki. – W drugiej klasie liceum w Strzelcach Krajeńskich pod nieobecność wuefisty Jarka Wali robiłem wsady do kosza. Gdy dowiedział się, co robię, powiedział, że mam to mu pokazać albo wstawi mi „pałę”. Pokazałem, a on zaprowadził mnie do trenera lekkiej atletyki Krzysztofa Borka – tłumaczy. Ten, po tym, co zobaczył, dał mu tygodniową rozpiskę z ćwiczeniami. – Pierwsze zawody lekkoatletyczne kończyłem z wynikiem 193 cm – mówi. Od tamtego czasu co roku zalicza wynikowy progres. Pełnię swoich możliwości pokazał w Londynie. Na pobicie rekordu świata Jeffa Skiby potrzebował tylko siedmiu skoków. – Nie mówiłem tego głośno, ale do Anglii jechałem po złoto i rekord. Wcześniej na oficjalnych zawodach starałem się nie skakać zbyt wysoko, by uśpić konkurencję. No i się udało – śmieje się. Do dziś wspomina 80 tys. żywiołowo reagujących kibiców. – Gdyby wtedy stadion mógł pomieścić 200 tys. osób, tylu by pewnie przyszło. Ludzie chcą nas oglądać, bo oni szukają prawdziwych emocji, czystej walki i przełamywania siebie. Tego w trawionym przez doping i korupcję sporcie pełnosprawnych już nie ma – podkreśla.

Emocje tylko przy Mazurku

Stres potrafi przekuć w pozytywną energię. Kiedyś sprzyjały temu samotne wyprawy na ryby lub grzyby. – Jeszcze w szkole potrafiłem wstać o czwartej trzydzieści, by wyjść do lasu lub nad wodę, a potem wrócić do domu o siódmej, wziąć prysznic i biec do szkoły. Bardzo mi tego brakuje – mówi z żalem. Emocji nie dał jednak rady powstrzymać podczas dekoracji. Mazurka Dąbrowskiego śpiewał ze łzami w oczach. Londyn był nagrodą za sześć lat wyrzeczeń, ale i motorem do dalszego działania. Chce jechać do Rio, by tam, tak jak Natalia Partyka i Oskar Pistorius, startować nie tylko na paraolimpiadzie, ale i w igrzyskach olimpijskich. Droga do tego celu wiedzie przez ciężkie treningi. Sześć razy w tygodniu po dwie godziny szlifuje wraz z trenerem Zbigniewem Lewkowiczem technikę, siłę i dynamikę. Choć mówi trenerowi „per pan”, ich układ jest partnerski. Może dlatego, że obaj są magistrami wychowania fizycznego.

Za zdrowy, za chory

Ze studiami było trochę kłopotów. – Lekarz powiedział mi, że jestem zbyt chory, by studiować. A było to dwa miesiące po tym, jak na mistrzostwach świata juniorów dla niepełnosprawnych w Dublinie okazałem się zbyt zdrowy, by startować
– wspomina rok 2006. Z obu historii wyszedł zwycięsko, z wyróżnieniem skończył bowiem gorzowski AWF na specjalizacji trener siatkówki, a nauczony doświadczeniem, na zawody jeździ już z dokumentacją medyczną. Jeździ i zdobywa medale, bo obok olimpijskiego złota ma w kolekcji mistrzostwo świata zarówno wśród seniorów, jak i juniorów. Dumna z jego wyczynów jest jego dziewczyna Dominika oraz rodzina. Dla mamy sukcesy najstarszego syna to rekompensata za cierpienia, jakie przeżyła, gdy był niemowlęciem. – Zaraz po urodzeniu musiałem przejść operację, pierwsze pół roku życia miałem druty w nodze i gips  – mówi. Dziś z rodzicami śmieje się, że chyba przyniósł go… bocian. – Tata pracuje na budowie, mama jest polonistką, a moje rodzeństwo Marta i Kuba mają coroczne zwolnienia z WF-u. Tylko ja odnajduję się w sporcie. I pewnie bym w nim nie był, gdyby nie moja niepełnosprawność – śmieje się.

 

Łukasz Mamczarz: poprzeczka zamiast motoru

Łukasz to pasjonat motocykli. Interesował się nimi od dziecka. Nowiutkim ducati monster cieszył się kwadrans. Tamten dzień 13 lipca 2009 r. zapamięta na całe życie. – Jechałem drogą na Barlinek. W Łubiance jest parę domów i ostry zakręt. Jechałem 260 km/h, myślałem, że się zmieszczę. Nagle wyjechał stary opel. Huk. Z miejsca urwało mi nogę. Cud, że przeżyłem – mówi już bez emocji. Dziś jego noga po amputacji ma 20 cm. Zaraz po wypadku się nie załamał. – Nie miałem czasu, by analizować to, co się stało, bo dzień i noc byli ze mną znajomi – mówi. – Koledzy targali mnie z wózkiem na ryby, oglądali wspólnie filmy – wspomina. Dwa miesiące później trafił na oddział rehabilitacyjny Zespołu Szpitalnego przy ul. Walczaka w Gorzowie. – To przez panią ordynator zacząłem skakać. Pewnego razu przyszła i powiedziała: „Jesteś wysoki, nadawałbyś się do sportu”. „Przecież nie mam nogi” – odpowiedziałem. Ona powiedziała mi, że zna trenera od lekkiej atletyki, który zajmuje się niepełnosprawnymi, i czy nie chciałbym spróbować. Zgodziłem się i zapomniałem o sprawie – mówi.

Zamiast motoru paraolimpijski brąz

Dwa tygodnie później ojciec jeżdżący tirem poinformował go, że dzwonił pan Lewkowicz i chciałby się spotkać. Bracia dowieźli go na salę „Startu” pierwszy raz w listopadzie 2009 r. Dziś już go nie dowożą – dojeżdża sam mercedesem z automatyczną skrzynią biegów. – Motor sprzedałem, ale jeżdżę na quadach, są stabilniejsze, a przy jednej nodze to bardzo ważne – tłumaczy, wspominając, jak początkowo bał się chodzić o kulach. – Nieraz idąc do sklepu czy znajdując się na przejściu dla pieszych, wywracałem się. Było mi głupio, że taki młody, a nie potrafię normalnie iść – wraca do początków. Dziś na jednej nodze potrafi przeskoczyć poprzeczkę zawieszoną na wysokości 182 cm. – Ten wynik dał mi mistrzostwo Europy i przepustkę do Londynu – tłumaczy. W stolicy Anglii skoczył 8 cm mniej. Starczyło na brąz. – Na paraolimpiadę jechałem, by odkuć się za czwarte miejsce na mistrzostwach świata w Nowej Zelandii. Mało brakowało, żeby mi to kompletnie nie wyszło. Stres był tak ogromny, że nie czułem zupełnie skoków. Trener łapał się za głowę. Uspokoił mnie dopiero kolega z Fidżi, z którym rywalizowaliśmy o medale. Udało się i jemu, i mnie – oddycha z ulgą.

Podwójnie szczęśliwe Rio?

Choć nie ma nogi, trenuje razem z Maćkiem u tego samego trenera Zbigniewa Lewkowicza. Razem z nim i Mileną odwiedza szkoły i opowiada o tym, dlaczego jest niepełnosprawny i jak to możliwe, że na jednej nodze skacze tak wysoko. – Sam nie wiem, jak to możliwe – śmieje się, dodając poważnie, że to efekt ogromnej pracy. – Muszę bardzo wzmacniać nogę, bo na niej biegam i z niej się wybijam – chwali się, że potrafi na niej zrobić półprzysiad ze sztangą obciążoną 180 kg! Dziś przygotowuje się do tegorocznych mistrzostw świata w Lyonie. – O medal będzie trudno, bo mamy grupę łączoną z Maćkiem – przyznaje szczerze. Dużo optymistyczniej wypowiada się o igrzyskach w Rio. – Tam znów powalczę o złoto – deklaruje. Rio może być jeszcze szczęśliwe dla Łukasza z innego powodu; po paraolimpiadzie planuje bowiem ślub ze swoją dziewczyną Sandrą. Teraz stara się o protezę sportową. Kwoty 40 tys. zł nie pokryje jednak z pieniędzy, które dostał za paraolimpijski brąz. Choć dostaje stypendium, liczy na to, że wynik z paraolimpiady przyciągnie sponsorów i w tym względzie niepełnosprawni sportowcy zaczną być traktowani tak jak ich pełnosprawni koledzy.

Milena Olszewska: człowiek renesansu

Milena to człowiek instytucja. Pięć dni w tygodniu siedzi za biurkiem sekretariatu w „Starcie” Gorzów. Potem je w biegu obiad, by zdążyć na popołudniowy trening łuczniczy na 18-metrowej hali – 52 metry bliżej niż w Londynie, gdzie sięgnęła po niespodziewany brąz. W ciągu dwóch godzin potrafi oddać nawet 100 strzałów. – Każde naciągnięcie 40-fun-towego łuku jest równoważne z podniesieniem 20 kg. Śmiejemy się z trenerem, że na zawodach przerzucamy ponad dwie tony – mówi. Po takich zawodach jak te w Londynie adrenalina nie pozwala zasnąć, co innego żmudne treningi, po których zasypia jak dziecko. – Zimą doskonalimy siłę. Mam takie ćwiczenie, że naciągam łuk i trzymam go w tej pozycji 20 sekund, nie oddając strzału. Wszystko po to, by później, gdy na zawodach pojawi się stres, zadziałał automatyzm – wyjaśnia Milena.

Bez taryfy ulgowej

Niepełnosprawna jest od dziecka. – Chyba wychowałam się w jakimś raju, bo czarnkowskie środowisko przyjęło mnie taką, jaką jestem od samego początku – śmieje się. Podkreśla też wielką mądrość rodziców. – Oni wychowywali mnie tak, jak moje zdrowe rodzeństwo, nigdy nie miałam taryfy ulgowej – dodaje. Choć urodziła się z dwiema nogami, jedna z nich – prawa, ciągle się łamała. – Miałam tzw. staw rzekomy, noga przestała rosnąć i od szóstego roku życia zaczęłam chodzić o kulach – wspomina. W wieku 15 lat, chora noga była już o 30 cm krótsza od zdrowej, wtedy lekarze podjęli decyzję: amputacja! – Początkowo mówiłam, że to dobrze, bo przecież mam z nią same problemy. Jednak gdy obudziłam się „po” w szpitalu, przeżyłam szok – mówi, podkreślając olbrzymie wsparcie rodziców. Amputacja zbiegła się z egzaminami do liceum. – Nie było czasu na rozpamiętywanie tego, co się stało. A szpitale już tak pokochałam, że chciałam zostać lekarzem – śmieje się. W szkole średniej w Czarnkowie odkryła, że jest humanistką. Poszła za ciosem. Ukończyła pedagogikę w Gorzowie. – Mogę uczyć dzieci w klasach 1–3, ale chyba wolałabym je trenować – mówi o przyszłości po łucznictwie.

Do łuku podstępem

Do łucznictwa została zwerbowana podstępem. Swoją konferencję w Gorzowie miała Alicja Bukańska – wtedy aktualna mistrzyni świata w łucznictwie wśród osób niepełnosprawnych. – Chodziło o to, by mnie poznać i przekonać do łuku – tłumaczy Milena. Na treningu pojawiła się w listopadzie 2007 r. – Naciągnęłam łuk, strzeliłam i mi się spodobało – uśmiecha się. Sukcesu w Londynie się nie spodziewała. – Z trenerem Ryszardem Bukańskim zakładaliśmy wejście do czołowej ósemki. Po drugim miejscu w eliminacjach, chciałam wygrać choć jeden pucharowy pojedynek – tłumaczy. Ten pierwszy przypadł na Brytyjkę Lee. – Bardzo było mi jej żal, bo przegrać u siebie, gdy wspierają cię rodzice, nie jest miło – mówi. W walce o czwórkę spotkała się ze starą znajomą: Rosjanką Iriną Batorową, z którą przegrała wcześniej finał mniejszych zawodów w Czechach, jak przyznaje na własne życzenie. Kilka miesięcy później w Anglii Irina prowadziła z Mileną już 4:0. – Wtedy wzięłam trzy głębokie oddechy, przesunęłam krzesło bliżej prawej strony i… wygrałam pojedynek 6:4 – relacjonuje swój najlepszy jak dotąd występ. Potem gładko przegrała z późniejszą mistrzynią z Chin, by wygrać z Mongołką. – Powiedziałam sobie, że skoro strzelałam z trzeciego toru i stanowiska C, to do kompletu brakuje mi trzeciej trójki – mówi. Ta trzecia trójka dała jej brąz i łzy radości.

Koronka na torze

Wzruszenie towarzyszyło jej po Londynie kilkakrotnie. Pierwszy raz na korytarzu prowadzącym z hali przylotów. – Stała tam pani i dwie małe dziewczynki z różami. Kiedy mama zobaczyła, że wychodzę, powiedziała swoim córkom, żeby wręczyły mi te kwiaty – wspomina powrót z igrzysk. Milenę poruszyła też reakcja sąsiadów. – Na moim wieżowcu rozwiesili wielki transparent z napisem „Witamy Milenę – wicemistrzynię olimpijską”. Z tą wicemistrzynią już ich nie poprawiałam – śmieje się. Pokłosiem paraolimpijskiego brązu jest też wybór Polskiego Związku Łuczniczego do 10 najlepszych polskich łuczniczek. Jest też… darmowe wejście do najlepszego w Gorzowie klubu jazzowego. – Jazz obok rocka, książek Tołstoja i Dostojewskiego to moja wielka pasja – przyznaje członkini klubu książki „Mole”, który założyła wraz z przyjaciółmi. Do przyjaciół zalicza też państwa Bukańskich. – Oni nie mają dzieci i traktują mnie trochę jak córkę – tłumaczy. Największego przyjaciela widzi jednak w… Panu Bogu. Ze swoją wiarą się nie kryje. W przerwie między pojedynkami na torach lubi posłuchać… Koronki do Bożego Miłosierdzia. Przed wylotem do Londynu wraz z przyjaciółką poszła na Mszę św. i do spowiedzi. – Wśród telefonów, spotkań i słów otuchy ta wspólna modlitwa była dla mnie najważniejsza – przyznaje szczerze.

Artykuł został dodany przez firmę